HistoRy fika z Gustawem Erikssonem za sprawą Hermana Lindqvista

Czytam o Północy

Przyznaję, jestem fanką serialu „Gra o tron”. Wyznaję też szczerze, że nie zostałam nią od razu i wciąż jeszcze nie przeczytałam sagi „Pieśń lodu i ognia” autorstwa amerykańskiego pisarza George’a R.R. Martina. Serial, na podstawie scenariusza Davida Benioffa i D.B. Weissa, jest dla mnie pewną odskocznią od książek i filmów, które zwykle czytam i oglądam. Ogólnie fantasy mnie nie kręci, dlatego od kilku lat nie oglądam wiadomości. W tym przypadku – myślę o serialu, a nie programach informacyjnych, skusił mnie tytuł.


Jak się okazuje historia kreśli czasem nie lada fantasy, tyle że ono staje się faktem. Tak było w przypadku Gustawa Erikssona – młodego giermka, nieufnego, podejrzliwego, łatwo tracącego nad sobą panowanie i dość tchórzliwego jednak człowieka – tego samego, który zapoczątkował dynastię skoligaconą obecnie z kilkunastoma królewskimi rodami Europy. Gustaw był jedynym męskim członkiem rodziny, który przeżył „krwawą łaźnię” w sztokholmskim zamku, z bardzo prostego względu – po prostu do Sztokholmu nie przybył. Jeszcze przez tydzień po egzekucjach, w których na Stortorget na oczach zebranego tłumu mieszkańców stracono 83 osoby, przebywał nieświadomy sytuacji w majątku rodzinnym pod Marienfredem. Gdy w końcu dotarły tam wieści o poczynaniach biskupa Gustawa Trolle, wspieranego przez króla Christiana II, względem jego krewnych i innych możnowładców oraz członków Rady Królewskiej, przedstawicieli kościoła, burmistrza i radnych Sztokholmu szybko zrozumiał, że uratuje go jedynie ucieczka. Uciekł do Dalarny z zamiarem przekonania chłopów i górników, by wsparli jego starania o odzyskanie szwedzkiego tronu i zrzucenie zeń duńskiego najeźdźcy.

Nota bene – wbrew pięknej legendzie promującej znany obecnie na całym świecie szwedzki Bieg Wazów, nie uciekał wcale na biegówkach lecz prawdopodobnie saniami lub, jeśli pieszo, to używając przypiętych do butów rakiet śnieżnych, z równie prostego powodu jak ten, który uratował mu życie podczas „krwawej łaźni” w Sztokholmie, a mianowicie – nie umiał na nich jeździć.

Mimo talentu oratorskiego i ewidentnej słabości doń wszystkich napotkanych po drodze kobiet nie zdołał jednak przekonać mieszkańców Dalarny do swoich ambitnych planów. Podjął więc decyzję o ucieczce do pobliskiej Norwegii. Gdyby nie brutalne działania Christiana II podczas jego podróży po Szwecji oraz sprawność fizyczna podążających za Gustawem (na biegówkach właśnie!) posłańców z Dalarny z wiadomością, iż jej mieszkańcy wesprą ambicje dwudziestoczteroletniego pretendenta do tronu, prawdopodobnie nigdy nie usłyszelibyśmy o Wazach. A jednak! Historia kreśli scenariusze, na których jak widać wzorują się współcześni, cenieni i doskonale opłacani pisarze i scriptwriterzy.

A to dopiero wstęp do opowieści o rządach prawdziwie burzliwych i brutalnych! Po przeczytaniu zaledwie trzech rozdziałów mogę powiedzieć jedno – gdyby w czasach mojej młodości wszystkie podręczniki do historii przedstawiały fakty w stylu Hermana Lindqvista byłabym dziś z pewnością doktorem historii, jeśli nie sięgnęłabym po tytuł profesorski, jako że jestem ambitna, zadaniowa i mam talent oratorski!

Skoro już do tylu słabostek się tutaj przyznałam, zgadniecie z łatwością, że po prostu nie mogłam oprzeć się tytułowi książki. „Wazowie. Historia burzliwa i brutalna” – jak tego nie czytać, no jak? Sami się przekonajcie.

Ciąg dalszy nastąpi…