O miłości w prawdziwie szwedzkim stylu z Erikiem Gandinim

Czytam o Północy

Jak żyje się w kraju, w którym o biednych, potrzebujących, chorych, starych, imigrantów dba państwowy twór, nie zaś konkretny człowiek? To jedno z pytań, na które odpowiedzi poszukuje Erik Gandini i widz nakręconego przez Szweda dokumentu „Szwedzka teoria miłości”. Tytuł nieco mnie zaskoczył, a czas wspólnej „fiki” wprowadził w stan trudny do opisania.


Dokąd zaprowadzi nas niezależność? Czy aby na pewno do tego, czego szukamy przez całe życie? Szczęścia, spełnienia? Gandini pokazuje obecne szwedzkie społeczeństwo jako skrajny przykład niezależności jednostek, który jego zdaniem równoznaczny jest z pustką, samotnością i bezsensem istnienia. I trudno odmówić mu racji. Szczególnie, gdy przemyślimy/zreflektujemy pokazane przez niego argumenty – ludzkie przypadki i zjawiska z nimi powiązane. Kobiety dokonujące samodzielnej inseminacji nasienia z banku spermy, które dotarło do nich w paczce doręczanej przez kuriera. Zwłoki mężczyzny znalezione w jego mieszkaniu w bloku po dwóch latach od czasu popełnienia samobójstwa. Izolowanych przez Szwedów imigrantów zamieszkujących hotele i bloki jak getta. Śliczne domki zamieszkane przez autonomiczne jednostki mijające się czasem na ścieżkach i uliczkach bez słowa. Tłum samotnych ludzi przemieszczających się metrem.

W wydaniu Gandiniego życie sprawia szwedzkim jednostkom ból, z którym nie umieją sobie poradzić i nie mają się nim z kim podzielić. To smutna prawda o konsekwencji społecznego eksperymentu zapoczątkowanego w latach 70-tych, ale także o konsekwencjach dobrobytu i komfortu, którego ceną jest brak kontaktu człowieka z człowiekiem. Gandini pokazuje społeczeństwo złożone z indywidualistów, którzy nie rozumieją i nie umieją nawiązywać relacji, żyją więc i umierają w stworzonej przez siebie i dla siebie pustce. Bliskość, fizyczny kontakt, radość wynikająca ze współzależności jest im obca. Choć nie wszystkim, bo dokument pokazuje także grupy młodych ludzi żyjących na łonie natury, którzy jak hippisi w latach 60-tych skupiają się na cielesności, kontakcie fizycznym i zależnościach jako podstawie miłości. Jednak to tylko niewielki powiew świeżości w zatęchłym emocjonalnie systemie stworzonym dla uszczęśliwienia obywateli postrzeganych jako całość, a jednak traktowanych bardzo indywidualnie.

Paradoks dobrobytu i samoizolacji podkreśla historia szwedzkiego chirurga, który wraz ze swoją etiopską żoną, zamienia „szwedzki raj” na życie w Etiopii, gdzie walka o przetrwanie toczy się praktycznie każdego dnia. Chirurg ów znajduje szczęście w byciu blisko ze swoimi pacjentami, szczególnie gdy jest w stanie ulżyć choć na moment ich cierpieniu. Widzi sens w wypełnionej biedą i brakami egzystencji i odnajduje miłość i spełnienie w rzeczywistości wypełnionej bólem fizycznym. W Etiopii czuje, że jest. W Szwecji wszystko i wszyscy wydają się być „za szybą”.

Nie wiem czy Gandiniemu chodziło o zestawienie realiów Afryki i Szwecji czy raczej o pokazanie, gdzie, wbrew zachodnim przekonaniom, człowiek jest w stanie odnaleźć i zrozumieć siebie, a także być szczęśliwy. W filmie widzę na pewno dwa rodzaje bólu w dwóch skrajnie różnych rzeczywistościach – ból psychiczny i ból fizyczny. Nie wiem też czy dokument ten jest diagnostyczny, czy Szwedzi, których poznałam, spotykałam w metrze i na ulicy czy w muzeach, pubach lub w kawiarniach rzeczywiście tak bardzo i powszechnie cierpią, czy społeczny konstrukt lat siedemdziesiątych „Rodzina przyszłości” jest odpowiedzialny za kondycję emocjonalną i duchową szwedzkiego społeczeństwa. Bo czy nie jest przypadkiem tak, że globalnie czujemy się coraz bardziej samotni, choć jesteśmy w posiadaniu setek „facebookowych przyjaciół” i czy chorobą gatunku ludzkiego w ogóle, a nie Szwedów w szczególności, nie jest błędne przekonanie że „mieć” stoi ponad „być”?

Takie tam moje dylematy wzmacnia pojawienie się na ekranie mojego mentora myśli społecznej Zygmunta Baumana. Do moich pytań, skłębionych myśli i refleksji dorzuca jeszcze ciekawe spostrzeżenie – ludzie niezależni, żyjący jako autonomiczne jednostki tracą umiejętność współzależności, nie czytają i nie rozumieją ludzkiej różnorodności, nie potrafią negocjować i renegocjować. Niby oczywiste, a jednak eureka! Czyli, że prawie 50 lat wdrażania w Szwecji systemu uniezależniającego obywateli/jednostki od siebie przyniosło owoc także w postaci niepełnosprawności emocjonalnej i społecznej, wtórnego regresu umiejętności interpersonalnych? Jak to się ma do faktu, że Szwedzi są społeczeństwem wspierającym wszelkie działania charytatywne, wręcz mam wrażenie, że mają to we krwi. A Szwecja to kraj, który przyjął największą liczbę imigrantów. Kolejny paradoks. Myślę też, że akurat kryzys migracyjny i imigranci stanowią dla Szwedów szansę na przerwanie ich psychicznych cierpień. By jednak do tego doszło Szwedzi potrzebują odblokować się emocjonalnie i nauczyć na nowo życia we wspólnocie. Czy to możliwe i jak to zrobić? Oto wyzwanie dla społeczeństwa, które żyje „za szybą”.

Tekst i zdjęcie: Gabriela Glajcar